niedziela, 31 marca 2013

Ale sama? Plusy bycia kobietą podróżującą solo


Kiedy opowiadam znajomym o swoich wyjazdach, ci najczęściej reagują pytaniem: Nie bałaś się tak sama? Moja odpowiedź jest zawsze jednakowa: jasne że się bałam, ale wiedziałam, że warto.
Jak to się zaczęło?
Mając 20 lat pojechałam z koleżanką autostopem do Portugalii. Jak to z babami bywa, nie udało się wytrzymać ze sobą więcej niż pięć dni. Nasze drogi drastycznie rozeszły się w Porto. Miałam przed sobą większość kraju do zobaczenia i żadnego towarzysza podróży. Mogłam kupić bilet na pierwszy tani lot do Berlina, albo zostać w państwie, w którym już wtedy zdążyłam się zakochać. Oczywiście zostałam.
Kolejne kilkanaście dni spędziłam na lekkomyślnym przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, zdarzały się noce na dworcach, chwile samotności, zmęczenia i dramatycznych poszukiwań informacji turystycznych i hosteli. Budżet miałam ograniczony, znajomości kraju żadnej i nawet dobrego przewodnika, nie wspominając o dostępie do internetu.
Ale nie było wyjścia. Bo przecież nie zamknę się w trzygwiazdkowym hotelu i nie zadzwonię do tatusia, ze łzami w oczach błagając, żeby po mnie przyjechał. Kupiłam gaz pieprzowy i wygodną torebkę za dwa Euro, popytałam gdzie jest dworzec i zostałam Kobietą Podróżującą Solo. Pięć lat później nie zamierzam przestać nią być.
Samopoznanie
Zalety podróżowania samotnie są wychwalane przez największych światowych podróżników. Są wyzwaniem dodającym życiu adrenalinę. Gdy jestem w podróży, często nie wiem gdzie będę spała i co będę jadła następnego dnia. Ograniczając swoje potrzeby do minimum, jestem szczęśliwa gdy tylko uda mi się dostać tanie miejsce w hostelu. Chińskie maty na twardych łóżkach są wygodniejsze, niż najlepiej zaścielone łóżko w polskim domu. Gdy jest się na drugim końcu świata, po całym dniu niejedzenia, zupka chińska okazuje się najwspanialszym posiłkiem pod słońcem. Badasz swoje granice, dostrzegasz lęki i małe radości. Poznajesz samą siebie i dowiadujesz, że nie potrzebujesz wielu rzeczy bez których w domu nie mogłaś żyć. Ja na przykład w czasie podróży nie mam najmniejszej potrzeby, żeby się malować. Ale czuję się paskudnie nie posiadając przy sobie kilku atrakcyjnych ciuchów czy ulubionych kolczyków. Mogę nie oglądać filmów przez miesiąc, ale skaczę ze szczęścia znajdując w bangkockim antykwariacie polską książkę. Dowiaduję się, co kocham najbardziej i przekładam to na życie po powrocie do kraju. Za każdym razem czuję, że znam siebie odrobinę bardziej. Lepiej.
Wyzwanie
Fakt, że dotarłam gdzieś sama, że udało się załatwić rzecz nie do załatwienia, że odczytało się niedokładną mapę, znalazło prawidłową ścieżkę, naprawiło samej rower czy nauczyło się jeździć na skuterze, sprawia, że ogarnia cię poczucie zasłużonej dumy. Stawiłaś czoło wyzwaniu i nie pomógł ci w tym chłopak czy pilot wycieczki. Udowodniłaś sobie i innym, że potrafisz, i że jak musisz to możesz. Podjęłaś wyzwanie i mu podołałaś. Co więcej wyszłaś z tego z nowym doświadczeniem, opowieściami, pomysłami na przyszłość i wiedzą, której nie zdobyłabyś w domu, gdzie przy skręcaniu krzesła prosisz o pomoc przyjaciela. Zapewniam, że poradzenie sobie samodzielnie w trudnej sytuacji daje radość. Bezcenną.
Wolność
Powodem dla którego zawsze cieszę się na samotny wyjazd, jest też wolność, jaką taka podróż daje. Od ludzi, nawet tych ukochanych, też czasem trzeba odpocząć. Wyjeżdżając skupiam się na własnych potrzebach i chęciach. Nie muszę iść na kompromis, co do tego czy w dżungli wstawać o szóstej by móc poobserwować zwierzęta czy o 11, bo poprzedniego wieczoru wolałam poimprezować. Powiedzmy sobie to wyraźnie: Każdy podróżnik jest inny. Każdy ma własne gusta, upodobania i siły. Jeden woli iść do muzeum sztuk pięknych, inny poleżeć na plaży. Przygotowując się przez kilka miesięcy do podróży, staje się ona w pewnym sensie spełnianiem naszych marzeń. Chcemy, żeby była idealna i jakiekolwiek kompromisy przyjmujemy niechętnie. I mimo że cenię sobie dobre towarzystwo, to nie mając go jestem po prostu niezależna.
Nowe znajomości
Niezależna nie znaczy samotna. Nie od dziś wiadomo, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i usilnie szuka towarzystwa. Zaliczam się do introwertyczek. Cenię sobie wieczór z książką i samotne spacery. Jednak nie zmienia to tego, że po kilku dniach mam dość samej siebie i ciągnie mnie do ludzi.
Wiele osób obawia się, że podróżując samotnie zwariuje z braku towarzystwa. Zapominają o jednym: w podróży to towarzystwo jest. Każdego dnia poznaję nowe osoby, nawiązuję znajomości z ludźmi, których bym nie poznała podróżując z kimś, bo po prostu nie miałabym potrzeby poznawania. A tak, siedząc przez 10 godzin w pociągu obok nieznajomego czy pijąc piwo w pubie, w końcu odzywam się do innych. Dzięki temu mam większą możliwość poznawania ciekawych osób, słuchania opowieści o ich życiu, kulturze, z niektórymi kontynuuję podróż przez kolejne kilka dni, inni pozostają przyjaciółmi na lata.
Pomocna dłoń
No dobrze, wszystko to wygląda pięknie, ale co z faktem, że jestem kobietą? Czy moje wędrówki solo nie są po prostu zbyt ryzykowne? Czy nie boję się napaści, gwałtu, porwania? Albo czy po prostu fizycznie, jako przedstawicielka słabej płci, sobie poradzę?
Z moich doświadczeń wynika, że kobiecie w podróży często jest łatwiej niż mężczyźnie. Nie jestem pewna czy pamiętam o wszystkich razach, gdy jakiś miły autochton pomógł mi z bagażem, przewiózł za darmo rykszą (Pekin), taksówką (Lizbona) czy wziął na stopa i nadłożył drogi, żeby mnie podwieźć dokładnie tam, gdzie chciałam się zjawić (Seattle i Ko Phangan). Stawiano mi kawy i obiady, dawano mapy, które mogłyby mi się przydać, a w zeszłym roku w Mediolanie uroczy Tunezyjczyk dowiedziawszy się, że noc planuję przeczekać na ulicy, zaprosił mnie do siebie, oddając do mojej dyspozycji swoją sypialnię, samemu idąc spać do salonu i przepraszając, że nie ma nic na śniadanie. Część z tych mężczyzn oczywiście chciała się potem ze mną umówić, inni czynili seksualne aluzje. Jednak proste “nie” zawsze starczało. Nigdy nie musiałam użyć noża, a gaz pieprzowy jest już dawno przeterminowany.
W drogę!
Na koniec powrócę do pytania, od którego zaczęłam. Czy się nie bałam? Czy podróż samotnej kobiety nie jest zbyt niebezpieczna?
Oczywiście ryzyko istnieje. Ale ryzyko istnieje też, że wracając w nocy do domu zostaniemy napadnięte we własnym mieście, albo że samotny mężczyzna zostanie zaatakowany przez pijanych opryszków, podczas gdy nie przyszłoby im do głowy uderzyć kobietę. Wyruszając w świat musimy sobie głośno i wyraźnie powiedzieć: na świecie jest nieporównywalnie więcej miłych i pomocnych osób od tych, które chciałyby nas skrzywdzić. Tyle się słyszy o dwóch porwanych dziewczynach w Gruzji, a nie porównuje się ich do dziesiątki tysięcy, które przyjechały stamtąd ze wspaniałymi wspomnieniami i chęcią powrotu.
Dziewczyny, nie pozwólcie, żeby nasza płeć decydowała o tym, że ze strachu o swoje bezpieczeństwo mniej przeżyjemy.. Nie rezygnujmy z marzeń, bo coś się może nam stać. I nie zostawajmy w domu, bo nasz chłopak nie chce pojechać z nami. Po prostu spakujmy się, poprośmy sąsiadów, by podlewali kwiatki i wyruszmy po przygodę swojego życia.

niedziela, 17 marca 2013

Wracając do Azji: kilka słów o Melace

Dzisiaj mija równe pół roku od momentu, gdy wyleciałam z Azji. Niesamowite jest, jak bardzo ta podróż zmieniła to, jak jestem postrzegana przez znajomych. Prawie przy każdym spotkaniu, w końcu pojawia się pytanie o Azję. Czasem są konkretne o jakiś region, czasem o wizy, kuchnię - zazwyczaj czy się nie bałam. Tak sobie teraz myślę, że strach w podróży mógłby być tematem osobnej notki. Ale nie na dzisiaj. Dzisiaj przeglądałam zdjęcia i to je tu zamieszczę, dodając kilka słów komentarza, wrócę jeszcze raz do Melaki. 
Dwie notki temu wrzuciłam tu zdjęcia domów nad kanałem w Melace. Robiły wrażenie. Były jakby wyrwane z kontekstu i nieprzystające do tego, co się spodziewałam. Tak naprawdę cała Melaka była taka.

kościół na placu portugalskim
Po opuszczeniu Cameron Highlights miałam jeszcze kilka dni do samolotu z Kuala Lumpur do Bangkoku. Nie chciałam ich spędzić na plaży - zostawiłam plażowanie na Tajlandię, nie chciałam siedzieć w Kuala - po Pekinie, Szanghaju, Hongkongu, Singapurze i przed Bangkokiem, miałam naprawdę dosyć wschodnich metropolii. Zastanawiałam się nad północnym Georgetown - podobno mekką malajskiego backpackingu - a południową Melaką. Po konsultacjach z forum podróżniczym wybrałam Melakę.

dzielnica nadmorska
Miasto, populacją przypominające Kraków, sprawia wrażenie miasteczka nadmorskiego. A raczej wielu miasteczek, bo każda jego część wygląda zupełnie inaczej. W XVI wieku została podbita przez portugalskich kolonizatorów i po nich został czerwony plac z ruinami fortu obronnego. Sto lat później, już jako jedna z największych potęg handlowych Azji południowo-wschodniej, została przejęta przez Holendrów i tym sposobem kolację jadłam w holenderskiej knajpce nad kanałem, co niewiele odbiegało od atmosfery Amsterdamu. Okolice portowe na lewym brzegu przypominały... sama nie wiem co. Może trochę Włochy? Może jednak ciągle Portugalię? Były żółte i opuszczone. Gdzieniegdzie przebiegał mi drogę bezdomny pies, a po przejściu przez płot dzielący ulicę od plaży, spotkałam się twarzą w twarz z grupą mocno pijanych mężczyzn, którzy łatwo przekonali mnie, żebym wróciła do bardziej zaludnionej cywilizacji. W tej okolicy samochody były stare, na ulicach roiło się od śmieci, a co drugi lokal był wystawiony na sprzedaż. Okolica, która prawdopodobnie kilkadziesiąt lat temu była turystycznym centrum, straciła rację bytu.

rok smoka w chinatown
Po drugiej stronie wody wznosił się za to luksusowy hotel - także w stylu portugalskim, a zaraz obok żywe i przepełnione artystycznymi galeriami i sklepami z oryginalną odzieżą chinatown (tu oficjalnie chcę wyrazić swój żal, że nie kupiłam tej torebki!). Tam też spędziłam najwięcej czasu, kończąc w herbaciarni na ceremonii herbaty.




meczet z pewnością nie sikhijski
Nieco dalej, skryta wśród blokowisk, znajduje się niewielka drewniana osada sikhów. Staram się sobie przypomnieć czy to możliwe, że wśród niej błądziłam. Wydaje mi się że tak. W wąskich uliczkach spotykałam kozy i kury i absolutnie żadnego śladu, który by wskazywał na jej turystyczne wykorzystanie. Przewodnik na łodzi opowiadał o niej. Pamiętam jak przez mgłę coś o pisarzu i postanowieniu oderwania się od cywilizacji i kultywowaniu zwyczajów. To tak jakby na środku Ruczaju postawić kilkadziesiąt drewnianych domów i nie korzystać w nich z elektryczności. Przynajmniej tak zapamiętałam i tak będę to miejsce mitologizować (po chwili zastanowienia, wątpię że to byli sikhowie. Raczej jacyś konserwatywni, nacjonalistyczni muzułmanie. Pewnie raczej na pewno biorąc pod uwagę księżyc nad świątynią). 


I w końcu ten jeden punkt, który sprawił, że jak kiedyś będę w Melace ponownie (choć muszę przyznać, że nie planuję), to będę nocować dokładnie w tym samym miejscu co ostatnio. 
Nazywa się Backpacker's Freak Hostel. Nie chodzi o to, że za nocleg zapłaciłam równowartość 14zł (zdążyłam się przyzwyczaić i do niższych cen), ani że dostałam dwójkę tylko dla siebie, mimo że jak zwykle zamówiłam łóżko w dormie (to też już mi się zdarzyło wcześniej). Tu wszystko było skupione na właścicielu. Seanie Sugosugo.

rysunek Seana. bardzo realistyczny

Jeśli chcecie spotkać Chińczyka marynarza, to musicie poznać tego faceta! Po dwóch tygodniach w Chinach, gdzie każdy obywatel zdawał mi się być tak strasznie grzeczny i szaro-obywatelski, Sean zwalił mnie z nóg. Wytatuowany chudy facet, którego wieku nie byłam w stanie określić - mógł mieć 30, ale mógł też mieć 50 lat. Mógł być tego dnia pijany, mógł być naćpany, mógł być po prostu nieogarniający. Ujął mnie już od początku, gdy powiedział, że mam się rozgościć w pokoju, wyspać, iść coś zjeść, a zapłacę przy okazji. Że się nie pali i że chill. 


kolorowe i drogie ryksze
I właśnie taka była Melaka. Nie paliło się w niej i było chill. Może prócz placu portugalskiego, gdzie faktycznie ciężko było przekonać rikszarza, że nie wydam u niego majątku i zadziwić turystów, że nie wiem jak wygląda muzeum, bo zamiast historii europejskiej kultury miasta, wolałam zakosztować tę malajsko-chińsko-hinduską, miasto zrobiło na mnie niezapomniane wrażenie. Taka ostoja. Bardzo spokojna ostoja różnorodności.  


















P.S. Wróciłabym sobie. (nostalgicznie)

wtorek, 12 marca 2013

Sycylijskie plany

Wcześniej wspomniałam o tym jednym słowem. Ale już chyba nadszedł czas, żeby napisać coś więcej. W końcu to już tylko (aż?) 43 dni zostało do wyłączenia prądu, zamknięcia mieszkania na klucz i z plecakami przedostania się na krakowski dworzec autobusowy, po to żeby kilka godzin później znaleźć się na rzeszowskim lotnisku. CEL: Sycylia!

ukochane Arezzo - backpacking 2011
Ze wszystkich krajów świata Włochy są miejscem, które odwiedzam najczęściej. Po raz pierwszy zostałam do niego wysłana przez rodziców na obóz, który zresztą w większości przeleżałam chorując w łóżku. W kolejnych latach bywałam wielokrotnie w Alpach na nartach, uczestniczyłam w zorganizowanej wycieczce autokarowej a la "Włochy w 14 dni", spędziłam tam kilka dni w drodze na Korsykę, aż w końcu stały się głównym europejskim celem moich ostatnich wyjazdów. Bawią mnie ostatnie statystyki:

Cinque Terra 2011

  • Rok 2011 - backpacking Rzym-Arezzo-Toskania; długi weekend w rejonie Cinque Terra
  • Rok 2012 - romantyczny weekend w Wenecji; tygodniowy trekking w okolicach Livigno
Wychodzi na to, że jestem włoską pasjonatką. Aż wstyd, że w tym języku potrafię powiedzieć może 20 słów.



Najwyższy czas na 2013. Plan jest następujący:
z Alą w Livigno 2012
Lecimy z przyjaciółką Alą z Rzeszowa do Trapani. Bilet kupiłyśmy nietypowo, w jedną stronę. Wylatujemy 24 kwietnia. 5 maja musimy być z powrotem w Krakowie.
Co się wydarzy w międzyczasie? Nie bardzo potrafię powiedzieć. Można powiedzieć, że postanowiłam wrócić do korzeni i poruszać się autostopem. Dajemy sobie 11 dni by z Trapani znaleźć się w Krakowie. 11 dni i 2700 km.


Po drodze kosztujemy włoskiej ziemi. Skupiamy się na samej Sycylii, na której żadna z nas do tej pory nie była. W planach kilka punktów:

1. Miasteczko Erice przy Trapani
2. Riserva Naturale Dello Zingaro
3. Palermo
4. Etna (która teraz jest dość niespokojna, ale dajemy jej 40 dni na opanowanie swojej kobiecej natury)
5. Taormina

Po wyjeździe z Sycylii bardzo mi zależy, żeby trafić do Alberobello i Apulii. To jednak będzie zależeć od możliwości czasowych.




Plan jest napięty. Koszty małe. Postanowiłyśmy udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie przeżyć za 10 euro dziennie. Nocujemy w namiocie i przez couchsurfing. Jemy to co zjeść się uda, choć zamierzam sobie pozwolić na kilka przysmaków włoskiej kuchni. Jednym słowem: nie możemy się doczekać.

P.S. Ostatnio czuję, że zaniedbuję bloga. Nie chodzi nawet o samo pisanie. Rzadziej do niego zaglądam, rzadziej aktualizuję facebookowy profil. Nie jest to objaw lenistwa. Tydzień temu ruszyłam bowiem z portalem poświęconym literaturze podróżniczej: www.trawelogi.pl. Na nim między innymi moja recenzja książki o południowych Chinach (w ramach planowania przyszłości). Gorąco zapraszam!

czwartek, 7 marca 2013

Kolorowe domy Melaki

Został jeszcze ponad miesiąc do kolejnej wycieczki. Pomyślałam, czym by tu można umilić wam tak zwany międzyczas. Cofnęłam się w czasie i przypomniałam sobie, że doniesienia z Azji przerwałam w Taman Negarze. Wróćmy więc do pięknej Melaki

















poniedziałek, 4 marca 2013

5 rzeczy które możesz kupić podróżnikowi i z których on zawsze się będzie cieszył

Znajomy ma urodziny? Chcecie koniecznie, żeby wasz prezent nie został rzucony w kąt, a był wspominany, pamiętany i uwielbiany? A kto tego nie chce :) Podpowiadam 5 prezentów z których każdy podróżnik się ucieszy.

1. Literatura podróżnicza


Większość z nas ją czyta. O miejscach gdzie chce się jechać w najbliższym czasie i tych, które póki co zamazane siedzą w głębszych zakamarkach mózgu. Można wykazać się inwencją: skupić na rejonie, konkretnym podróżniku, tematyce (może wasz przyjaciel jest zapalonym alpinistą lub żeglarzem) lub sięgnąć po klasykę, która ostatnio w Polsce jest pięknie wydawana. Polecane wydawnictwa: Czarne, Zysk, Bezdroża, WAB.


2. Ramki i albumy na zdjęcia 

To nie prawda, że zdjęcia fizyczne odchodzą do lamusa. Owszem trudno zmieścić w mieszkaniu tysiące zdjęć z podróży (ciężko też na nie zarobić), ale kilka ulubionych zawsze się wywoła. Podróżnicy lubią wspominać i opowiadać o tym co przeżyli. Lubią czytać swoje własne relacje i przeglądać zdjęcia. W końcu chwile z nimi związane są najlepsze w naszym życiu. Warto się nimi otaczać. Ramek i albumów jest tysiące. Mogą być te na ścianę, na biurko, album w formie scrabbooka, wydanej książki ze zdjęciami przyjaciela lub tymi z jego bucket list. Świetnym pomysłem są też stare kasetki i puszki. 


3. Mapa na ścianę

Lubią wspominać, ale lubią też marzyć. A ponad wszystko uwielbiają jeździć palcem po mapie. I jako romantyczni melancholicy mamy szczególne upodobanie do map fizycznych, a nie tylko tych googlowych (choć potrafimy i na komputerze godzinami wpatrywać się w wielki kanion). W mapach też można się wykazać. Może to być zwykła fizyczna mapa świata lub regionu, mogą to być puzzle, mapy antykwariatyczne czy, ostatnio popularne, naklejki na ścianę.


4. Flagi, herby, symbole narodowe

Mały gadżet a cieszy. Znajomy ma swój ulubiony kraj? Wybiera się w najbliższym czasie do jakiegoś? Planuje w nim dłużej zabawić i zdobyć każdy jego zakątek? Niech pamięta o tym każdego dnia mając na ścianie/drzwiach/szafie przywieszoną flagę. Flagi mogą być na koszulkach, przypinkach, majtkach, torebkach, ale i te zwykłe, tak po prostu na maszt 


5. Tort lub inne pyszności

Lubicie gotować i czujecie się w tym dobrzy? A może tylko chcecie poeksperymentować? Znakomitym pomysłem jest zrobienie czegoś samemu. Może to być tort i inne ciasta z mapą świata lub obrazkiem z jakiejś krainy, mogą być cupcake'i z miniaturowymi samolocikami z lukru, może być wreszcie narodowa potrawa Wietnamu, Pakistanu, Etiopii. Po takim prezencie serce jubilata na zawsze zostanie poruszone



Wszystkie wyżej wymienione prezenty dostałam ja :) Kilka dni temu mając swoje kolejne osiemnaste urodziny piszczałam z zachwytu raz na pięć minut. Nigdy wcześniej nie zostałam tak cudownie obdarowana. Za wszystko jeszcze raz dziękuję! Kocham was bardzo mocno!!!