Było dwa razy tematycznie.
Było poranne Seattle i niedzielne wino. Jednak z powodów różnych,
trochę pamiętnikowych, może felietonowych, a w jakimś stopniu też
przewodnikowo-poradnikowych, chce mi się wspomnieć o kilku innych
migawkach na zadany temat: Portland 2012. Briefly i to the point
(teraz już naprawde briefly):
Point szósty, kinowy
W
Portland są rewelacyjne kina. Przed Twoim fotelem stoi lada, a na niej
stawiasz sobie pizzę, piwo(!), wino. Wszystko kupione w kinowym
barze, uzupełniane na bieżąco. A, jak wspomniałam ostatnio, piwa rewelacyjne
Point siódmy,
wypadkowo-wybrzeżny
Jechaliśmy
na dwa dni nad wybrzeże Pacyfiku do Newport w Oregon. Nie wiem czy
kiedykolwiek w życiu tak bardzo nie mogłam się doczekać przybycia
do jakiegoś hotelu. Sylvia Beach reklamowany jest jako hotel dla
miłośników literatury. Każdy pokój urządzony jest w stylu
innego pisarza. I tak np. mamy pokój Virginii Woolf, Gertrudy Stein,
F. Scotta Fitzgeralda czy, o zgrozo, JK Rowling. Podobno przy samej
plaży. Podobno główna sala to wielka biblioteka z widokiem na
ocean, gdzie wieczorem raczysz się grzanym winem.
Ale to
wszystko podobno. Nie zdążyliśmy jeszcze na dobre wyjechać z
Portland, gdy mieliśmy wypadek samochodowy. Na szczęście nic nam
się nie stało (choć tak kalectwa w oczach i widoku samochodu, do
którego się zbliżamy stanowczo za szybko nigdy nie miałam), ale
samochód poszedł do kasacji. Nasza romantyczna wycieczka skończyła
się więc powrotem autobusami i tramwajami do domu.
Point ósmy, iphonowy
Ja
wiem, że smartfony są niesamowite. Sama od pół roku jestem
posiadaczką samsunga galaxy i jestem w nim zakochana po uszy. Ale
jednak nie mogłam wyjść z podziwu co potrafi Iphone w Stanach.
Steve
mówi “I want coffee” i wyskakuje 20 najbliższych kawiarnii,
pyta jak sprawdzić czy indyk jest wystarczająco gorący i od razu
dostaje odpowiedź, woła o winiarnie w pobliżu, wyskakują
winiarnie, informuje, że ma ochotę na sushi – bam 30 susharni w
pobliżu najbliższych 4 kilometrów. Próbowałam w Polsce. W
Krakowie, więc wydaje się, że pewnie w drugim najlepiej
opracowanym polskim mieście. Niestety nijak to nie działało.
Dlatego rodacy, apeluję: zakładajmy konta na yelpie, tripadvisorze
i czym tam jeszcze i pomóżmy nam znaleźć tę niezbędną do życia
poranną kawę!
Point dziewiąty,
amerykańskoshowowy
Też
króciutko: zostałam zabrana na Live Wire Radio Show. Nazwałabym to
takim Kubą Wojewódzkim na żywo. Były trzy wywiady, kilka skeczy,
trzy przerwy muzyczne i przede wszystkim – jednym z gości była
Carrie Brownstein, założycielka mojej ukochanej Portlandii,
do której jeszcze raz zachęcam, a o której pisałam tutaj (uwaga: w
roli burmistrza miasta ukochany przez wszystkich Agent Cooper, Tray
MacDougall czy Orson Hodge, czyli po prostu Kyle MacLachlan). Wyszło
na to, że powitała mnie miejska śmietanka.
Oczywiście, podobnie jak w kinie,
trunki z baru do wyboru do koloru (aha, bo nie wspomniałam, że
impreza odbywała się w teatrze). Bardzo
amerykańskie doświadczenie. Jak się wybierzecie do Stanów, to
polecam wziąć w czymś takim udział.
Point dziesiąty,
obowiązkowo-kolejowy
Krótko:
trasa kolejowa Portland-Seattle najpiękniejszą trasą kolejową
jaką przejechałam JEST. Podobno nie tylko do Seattle. Steve
opowiadał, że zachwyca do samego Vancouver. Razem pięć godzin
olśniewających lasów, rzek i przede wszystkim zatok Pasyfiku. Pięć
godzin mojego gapienia się w okno (w podróży wcale nie szybszej
niż miałaby do zaoferowania nasza kochana kolej polska – tu
zwracam honor i dodaję, że i tak najwolniejszy na świecie był
pociąg w Tajlandii). Coś niezapomnianego!
Point jedenasty,
dopełniająco-podniebny (w formie zdjęć)
Bo trochę Kanady jeszcze nikomu nie zaszkodziło
To była ostatnia notka z teki PORTLAND 2012. Tak jak się spodziewałam, Stany kocham. Z moją dziesięcioletnią wizą w paszporcie planujemy wrócić. W inne rejony, ale nie tylko. Tyle się naczytałam o Pacific Northwest, że przede wszystkim chcę wrócić tu i zobaczyć te miejsca, których tym razem mi nie było dane widzieć.
A już w następnym sezonie: Sycylia!
Wrócić na Pacific Northwest warto. Zwłaszcza po to, by zobaczyć Mt. Rainier czy też Olympic z jego niesamowitym lasem deszczowym :)
OdpowiedzUsuńhttp://swiatowid.bloog.pl/id,4977438,title,WONDERLAND-PARADISEczyli-lato-na-Mt-Rainier,index.html
http://swiatowid.bloog.pl/id,3278003,title,BASNIOWY-LAS,index.html
Pozdrawiam
http//:wizjalokalna.wordpress.com