wtorek, 26 lutego 2013

Zachodnie Wybrzeże po raz ostatni


Było dwa razy tematycznie. Było poranne Seattle i niedzielne wino. Jednak z powodów różnych, trochę pamiętnikowych, może felietonowych, a w jakimś stopniu też przewodnikowo-poradnikowych, chce mi się wspomnieć o kilku innych migawkach na zadany temat: Portland 2012. Briefly i to the point (teraz już naprawde briefly):


Point szósty, kinowy

W Portland są rewelacyjne kina. Przed Twoim fotelem stoi lada, a na niej stawiasz sobie pizzę, piwo(!), wino. Wszystko kupione w kinowym barze, uzupełniane na bieżąco. A, jak wspomniałam ostatnio, piwa rewelacyjne

Point siódmy, wypadkowo-wybrzeżny

Jechaliśmy na dwa dni nad wybrzeże Pacyfiku do Newport w Oregon. Nie wiem czy kiedykolwiek w życiu tak bardzo nie mogłam się doczekać przybycia do jakiegoś hotelu. Sylvia Beach reklamowany jest jako hotel dla miłośników literatury. Każdy pokój urządzony jest w stylu innego pisarza. I tak np. mamy pokój Virginii Woolf, Gertrudy Stein, F. Scotta Fitzgeralda czy, o zgrozo, JK Rowling. Podobno przy samej plaży. Podobno główna sala to wielka biblioteka z widokiem na ocean, gdzie wieczorem raczysz się grzanym winem.
Ale to wszystko podobno. Nie zdążyliśmy jeszcze na dobre wyjechać z Portland, gdy mieliśmy wypadek samochodowy. Na szczęście nic nam się nie stało (choć tak kalectwa w oczach i widoku samochodu, do którego się zbliżamy stanowczo za szybko nigdy nie miałam), ale samochód poszedł do kasacji. Nasza romantyczna wycieczka skończyła się więc powrotem autobusami i tramwajami do domu.

Point ósmy, iphonowy

Ja wiem, że smartfony są niesamowite. Sama od pół roku jestem posiadaczką samsunga galaxy i jestem w nim zakochana po uszy. Ale jednak nie mogłam wyjść z podziwu co potrafi Iphone w Stanach.
Steve mówi “I want coffee” i wyskakuje 20 najbliższych kawiarnii, pyta jak sprawdzić czy indyk jest wystarczająco gorący i od razu dostaje odpowiedź, woła o winiarnie w pobliżu, wyskakują winiarnie, informuje, że ma ochotę na sushi – bam 30 susharni w pobliżu najbliższych 4 kilometrów. Próbowałam w Polsce. W Krakowie, więc wydaje się, że pewnie w drugim najlepiej opracowanym polskim mieście. Niestety nijak to nie działało. Dlatego rodacy, apeluję: zakładajmy konta na yelpie, tripadvisorze i czym tam jeszcze i pomóżmy nam znaleźć tę niezbędną do życia poranną kawę!

Point dziewiąty, amerykańskoshowowy

Też króciutko: zostałam zabrana na Live Wire Radio Show. Nazwałabym to takim Kubą Wojewódzkim na żywo. Były trzy wywiady, kilka skeczy, trzy przerwy muzyczne i przede wszystkim – jednym z gości była Carrie Brownstein, założycielka mojej ukochanej Portlandii, do której jeszcze raz zachęcam, a o której pisałam tutaj (uwaga: w roli burmistrza miasta ukochany przez wszystkich Agent Cooper, Tray MacDougall czy Orson Hodge, czyli po prostu Kyle MacLachlan). Wyszło na to, że powitała mnie miejska śmietanka. Oczywiście, podobnie jak w kinie, trunki z baru do wyboru do koloru (aha, bo nie wspomniałam, że impreza odbywała się w teatrze). Bardzo amerykańskie doświadczenie. Jak się wybierzecie do Stanów, to polecam wziąć w czymś takim udział.

Point dziesiąty, obowiązkowo-kolejowy

Krótko: trasa kolejowa Portland-Seattle najpiękniejszą trasą kolejową jaką przejechałam JEST. Podobno nie tylko do Seattle. Steve opowiadał, że zachwyca do samego Vancouver. Razem pięć godzin olśniewających lasów, rzek i przede wszystkim zatok Pasyfiku. Pięć godzin mojego gapienia się w okno (w podróży wcale nie szybszej niż miałaby do zaoferowania nasza kochana kolej polska – tu zwracam honor i dodaję, że i tak najwolniejszy na świecie był pociąg w Tajlandii). Coś niezapomnianego!

Point jedenasty, dopełniająco-podniebny (w formie zdjęć)
Bo trochę Kanady jeszcze nikomu nie zaszkodziło







To była ostatnia notka z teki PORTLAND 2012. Tak jak się spodziewałam, Stany kocham. Z moją dziesięcioletnią wizą w paszporcie planujemy wrócić. W inne rejony, ale nie tylko. Tyle się naczytałam o Pacific Northwest, że przede wszystkim chcę wrócić tu i zobaczyć te miejsca, których tym razem mi nie było dane widzieć. 

A już w następnym sezonie: Sycylia!

1 komentarz:

  1. Wrócić na Pacific Northwest warto. Zwłaszcza po to, by zobaczyć Mt. Rainier czy też Olympic z jego niesamowitym lasem deszczowym :)

    http://swiatowid.bloog.pl/id,4977438,title,WONDERLAND-PARADISEczyli-lato-na-Mt-Rainier,index.html

    http://swiatowid.bloog.pl/id,3278003,title,BASNIOWY-LAS,index.html

    Pozdrawiam

    http//:wizjalokalna.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń